Autor Wiadomość
SzklanyKruk
PostWysłany: Nie 16:35, 23 Mar 2008    Temat postu: Piąty Jeździec - rozdział 2

Piąty Jeździec - rozdział 2

Ranek następnego dnia. Obozowisko, jak każdego dnia, było pełne krzątających się tam ludzi i amoltarwenów, zajętych swoimi obowiązkami. Widać było, że zaczynają się powoli prace nad obwarowaniem bazy k'zerskiej. Wiedzą dobrze, że w razie rozpoznania trzeba się skutecznie obronić...

Anders Villen Carnevern był zajęty przeglądaniem różnych raportów. Na jego twarzy jednak nie było widać stresu. Wyraźnie oczekiwał czegoś bardzo istotnego, przynajmniej według jego mniemania... Niespodziewanie dla niego stanął przed samym wejściem młody oficer, Vélitern, niewysokiego wzrostu, z kręconymi średniej długości szatynowymi włosami, skrytymi pod hełmem. Trzymał on jakiś dokument.
- Tu porucznik Matheo Mordenknar Vélitern, przychodzę z wynikami badań od Instytutu Badań Genetycznych w Pingu.
- Siadaj – wskazał generał na krzesło – I podaj mi te wyniki.
Młody oficer usiadl na wskazanym miejscu, położył na stół owe papiery. Dowódca wziął dokument do rąk. Otworzył go, zaczął przeglądać z niemałą uwagą. Co chwila można było zauważyć na twarzy raz to zdziwienie, raz to zaciekawienie. W końcu odezwał się:
- Tak więc... miałem rację co do obecności znamienia k'zerskiego.
- U tamtego chłopca? - zapytał się Vélitern.
- Tak, u tego. Niespotykane, jednak ma w sobie pragment kodu genetycznego, umożliwiającego działanie mibichlorianów. To bardzo ważna wiadomość...
- Mibichloriany? Aż nie chce się w to wierzyć... Ale IBG w Pingu bardzo rzadko się myli...
- Tak, jak na ironię, a może nawet nie, właśnie wyczuwam, że idzie ów chłopiec w stronę naszą... - zamyślił się Carnevern.
Rzeczywiście, jego przeczucia co do zbliżania się chłopca były słuszne. Ów chłopiec podążał swoim, choć szybkim, jednak spokojnym krokiem w kierunku obozu. Nie było wietrzno na dworzu, co najwyżej drobny podmuch wiatru poruszał nieznacznie liście na drzewach. Po kilku chwilach jakiś żołnierz zauważył nastolatka. Poczekał, aż podejdzie do bazy, po czym, zaprowadził chłopca do głównego namiotu... Po paru minutach pojawił się wraz z nim przy wejsciu namiotu dowódcy. Villen tylko skinął głową do żołnierza, po czym tamten poszedł wypełniać swoje obowiązki. Dwunastolatek, poza amoltarwenem, zauważył także Véliterna.
- Chłopcze, proszę, usiądź na miejscu porucznika. Vélitern, ustąp mu miejsca.
Porucznik wstał bez sprzeciwu, jeno mrucząc coś pod nosem. Jednakże zdawał sobie sprawę z wagi sprawy, toteż nie miał żadnych „przeciw”, by zakwestionować polecenie (a mógł to zrobić, podając sensowne argumenty).

Chłopiec usiadł. Spostrzegł papiery, które miał przy sobie imperatorski paladyn.
- A papiery są w jakim celu? - zapytal.
- Papiery... ach tak. - nieco rozkojarzony Carnevern. - Dotyczą ciebie. I to będzie nasz dzisiejszy temat rozmowy... - z tonem lekko w stylu psychologa, acz nie aż tak sztucznym.
- Mnie? - zapytał chłopiec.
- Tak, ciebie. Powiedz mi, czy czasem wydawało ci się, że jesteś kimś wyjątkowym?
- Hm... Faktycznie tak czasem uważam. Wydaje mi się, jakbym był kimś wielkim, wraz ze swoimi postaciami z wyobraźni... zamyslił się chłopiec.
- Cóż... Rzeczywiście, możesz naprawdę wiele dokonać, masz ogromny potencjał – dowódca zerknął na chwilę do papierów.
- Tak? - pozytywnie zaskoczony nastolatek.
- Tak, owszem. Ale – w tym wypadku musisz zdecydować się, czy nie odwiedzisz nas... tak, za tymi wrotami.
- Odwiedzić was? - z niemałą obawą odpowiedział dwunastolatek.
- Tak, owszem. Nie musisz się nas obawiać. Spowoduję, że twoi rodzice i inni nie zorientują się w tym zniknięciu, a sam zresztą wrócisz stosunkowo szybko. Mówię ci... spodoba ci się u nas... - zapewnia generał spokojnie, na jego twarzy żadnego cwaniactwa, ani fałszu nie było widać...
Chłopiec zastanowił się poważnie. Obawiał się podrózy... wszak mógłby zostać porwany. Zresztą – obawia się wszystkiego nieznanego mu wcześniej. Z jednej strony – możliwość na odmianę siebie. Z drugiej strony – obawiał się wszelkich zmian. Tego, co zaburzało jego porządek, jego świat, w którym żył... Z innej strony – Carnevern w jego głowie wzbudzał spore zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Jego słowa brzmiały uspokajająco, wiedział, że ów dowódca nie traktuje go jak jakieś dziecko...

Vélitern w trakcie rozmowy nastolatka z powszechnie szanowanym amoltarwenem porządkował mapy i dokumenty na biurku generała, w innym miejscu dalszym o kilka metrów od rozmówców, przy płótnach wewnątrz namiotu. Spoglądał raz po raz na mapy okolicy, w której się znajdowali. Nie czuł zbytniego upokorzenia ze strony Carneverna, chociaż sam uważa, że lepiej by było, gdyby namiot dowódczy wyposażono w większą ilość krzeseł.

Carnevern, wiedząc, że w głowie chłopca występuje konflikt interesów, łącznie z obawą przed zmianą, nie poczuł się zlekceważony tym faktem. Co więcej – uznał, że chłopiec w ten oto sposób nie należy do takich, co by od każdego brał, kto by dał... Po kilku minutach wyprzedził chłopca w zdaniu:
- Tak więc... zastanowiłeś już się, chłopcze?
- Hm... no nie wiem. Brzmi to trochę podejrzanie...
- Hm... Ale u nas, jak już wcześniej mówiłem, możesz stać się naprawdę kimś wyjątkowym. Masz większe szanse u nas niż w tym... uznajmy to, „niedobitym padole łez”. - stwierdził amoltarwen.
- Cóż. Mogę się zgodzić. - odpowiedział dwunastolatek.
- Zatem – jeśli się zgodzisz, towarzyszący nam oficer, mój adiutant, porucznik Vélitern, będzie na ciebie czekać na brzegu obozu, tam, gdzie dzisiaj żołnierz odprowadził.
Młodzieniec przyjrzał się młodemu oficerowi. Zauważył bardzo podobne, można by rzecz, identyczne uzbrojenie, jak u dowódcy. W przeciwieństwie do Villena, młody adiutant nie sprawiał wrażenia, jakoby znał się na zajmowaniu dzieci, choć – nie widać było odrzucenia ze strony Véliterna.
- Cóż, chłopcze, chyba musisz już wracać do domu. Jutro więcej się dowiesz... - rzekł złotobrewy.
- Dobrze. A mam jeszcze jedno pytanie. - odpowiedział nastolatek.
- Mów śmiało.
- Będę... hm... podróżować przez wasze wrota
- Tak, będziesz. - odpowiedział ze spokojem Carnevern.
Dwunastolatek wstał, spojrzał na obu panów, po czym wyszedł z namiotu. Parę chwil póżniej podszedł do niego jakiś żołnierz, człowiek, i odprowadził go do krańca obozu. Młodzieniec szedł potem swoją drogą, przez łąkę po ścieżce, wyraźnie zaciekawiony perspektywą, choć – nie bez małej obawy rozmyślał nadal...

Zerknął na niebo – było mniej więcej koło południa. Niebo pochmurne, choć same liczne cumulusy gdzieniegdzie kłębiły się nad okolicą. Chłopiec szedł na chodniku, przyległego do ulicy z nowoczesnych kostek brukowych, oddzielonym od nawierzchni dla pojazdów zmotoryzowanych krawężnikiem. Widział robotników pracujących na budowanych nowych osiedlach, liczne boczne drogi, raz z kostki brukowanej, raz całkowicie polne, prowadzone do wielu różnych osiedli. Po kilkunastu minutach był już prawie pod domem...

Tymczasem Carnevern przywołał Véliterna do siebie.
- Panie poruczniku, to jutro zaprowadzisz chłopca do nas. Wiesz dobrze gdzie...
- Wiem. A czy ryzyko nie powoduje nieopłacalności? - zapytał się oficer enigmatycznie.
- Nie. Zapewniam cię, że teraz trzeba podjąć następny krok.
- Ale... pan wie, że to dopiero dziecko?
- Dobrze to rozumiem, dlatego od razu nie zwalimy na niego wszystkiego – uniósł lekko brew amoltarwen.
- Ale zdaje generał sprawę z tego, że zbyt szybko możemy na niego obarczyć zbytecznym brzemieniem? - spytał się Vélitern z niepokojem.
- Owszem. Też mam wątpliwości. Ale nie dowiemy się, czy się spełnią, dopóki czegoś nie zrobimy...
- Fakt...
- Tak więc już wszystko ustalone. Chłopak ma ogromny potencjał, choć też mam obawy, co do wszystkiego, co z Ziemi pochodzi. - westchnął generał.
Villen wstał nieśpiesznie z krzesła, pewnie chcąc wyprostować swoje nogi. Porucznik zamyślił się przez chwilę, jedynie wstał parę chwil po Carnevernie. Już miał zbliżać się ku wyjściu z namiotu, ale rzekł:
- A co się stanie, jak nas wykryją?
- Cóż... zawsze istnieje to ryzyko. Wolę jednak, by to nastąpiło w chwili, gdy będzie to, co najmniej, nieszkodliwe dla nas. - odpowiedział chłodno dowódca.
- A czy znajdziemy kogoś o równie dużych możliwościach, co owy nastolatek?
- Zawsze istnieje taka alternatywa...
Carneven podszedł na odległość metra do oficera. Wyraźnie coś go trochę wzburzyło emocjonalnie, ale było to trudno wyczuć.
- Ten chłopak ma burzę emocjonalną w sobie. Podczas, kiedy był u nas po raz pierwszy, był tak przestraszony, że psionicznie jego osobiste przeżycia „wylały się”. I dowiedziałem się w ten sposób, że jest jakby... kozłem ofiarnym, odrzutkiem w swojej grupie rówieśniczej. Jeszcze do tego dodając wcześniej stwierdzoną nadpobudliwość psychoruchową...
- Hm...
- Dlatego też uważam, że należy dać mu szansę. U nas, gdzie społeczeństwo nie jest aż tak spaczone, jak nawet w rzekomo „rozwiniętych” społeczeństwach w tych kazamatach nienawiści, które Ziemianie zwą „politycznie poprawnym” środowiskiem społecznym, młodzieniec miałby znacznie większe szanse na to, że jego problemy choć w części znikną... że zazna spokoju... - powiedział nie bez ładunku emocjonalnego dowódca.
- Jest pan w zbyt altruistycznym humorze – sucho rzekł Vélitern.
- Altruistą jestem. Nie dopuszczę do czynienia zła w zakresie mi przydzielonym.
- Jak pan woli. Tylko chcę zwrócić uwagę, że to nie ja oberwę od imperatora i marszałka koronnego w razie niepowodzenia.
- Dobrze zdaję sobie z tego sprawę. A więc – idź wykonywać swoje polecenia, ja zaś zajmę się swoimi.
Vélitern poszedł w swoim kierunku, by wykonać swoje rozkazy, choć za wiele ich nie było, poza dozorem nad obozem i analizowaniem raportów od zwiadowców. Wiedział dobrze, że znów dowódca wymyślił jakiś „dobry” pomysł, choć z drugiej strony – cieszył się w duchu, że zdobywał doświadczenie u boku tak zasłużonego amoltarwena, sześćdziesięciotrzyletniego generała, co pomimo swojego wieku, niewiele utracił ze swojej sprawności.4 Mial do wykonania jeszcze trochę rutynowych spraw...

W tym czasie Carnevern zaparzył sobie herbatę na obecnym w każdym namiocie mieszkalnym specjalnym urządzeniu do zaparzania herbaty. „Specjalnym” - bo zasilany był czymś innym, niż jakakolwiek energia wykorzystywana i znana na Ziemi. Po zaparzeniu wlał do swojego ceramicznego kubka, czarnej barwy, postawił na stole, usiadł na krześle. Popijając wyciąg z Lugiestyrskich Wysp, chętnie kupowany w Federacji K'zerskiej, trwał w zamyśleniu. Zrobił krok jeden, a widzi znów – niejasne kierunki, choć podąża za obranym od początku przez siebie. Stary, choć jeszcze nie aż tak sędziwy, umysł złotobrewego nie pozwalał mu na intensywne rozmyślanie przy oparze i smaku herbaty. Przez to też nie posłodził zawartości kubka, choć Villen nie zwrócił na to nawet uwagi, co przy jego własnych obyczajach było co najmniej dziwne...

W obozie żołnierze i inny personel przebywający był zajęty swoimi pracami, czy to pilnowanie obozu, czy to swojego mienia w swych namiotach, czy to inne prace – rozkazy z Federacji, generała, zarządzenie Véliterna, wstępne badania nad nowymi rzeczami: roślinami, glebą, zwyczajami ludzi z Ziemi, kulturą ziemską, które potem miały trafić do odpowiednich instytutów naukowych. Nie wykonano zbyt dużo uaktywnień wrót – jak co dzień...

Las obok obozowiska szumiał, jak to miał w zwyczaju las. Nikt w miejscowościach w pobliżu nawet nie zwrócił uwagi na coś dziwnego, widocznego od niedawna, zapewne za sprawą Carneverna, który po pierwszym spotkaniu z chłopcem zaczął tłumić psionicznie w głowach okolicznych mieszkańców sam fakt, że jest „coś nowego” na widoku w kierunku terenu zalesionego. Lato, ciepłe jak zawsze, sprzyjało roślinności w rozwoju. Nie było widać jakiegoś niebezpieczeństwa w promieniu kilkunastu kilometrów od bazy k'zerskiej. Zresztą – i Vélitern, i generał, wiedzieliby o tym bardzo dobrze i odpowiednio szybko, gdyby wystąpiłby choćby cień szansy na wystąpienie zagrożenia...

W międzyczasie Villen otrzymał różne raporty jako załączniki do codziennego raportu, składanego codziennie imperatorowi. W pewnym momencie uznał, że gdyby nie chłopiec – popadłby w rutynę, jak to miał w zwyczaju od co najmniej kilku lat, siedziałby, pisząc raporty, które jednak nie były nudne – wszak kultura ziemska zadziwiała go coraz bardziej. Jednakże nie miałby za wiele do roboty, choć nie jest typem amoltarwena, coby tylko szalał dniami i nocami...

Słońce schylało się ku zachodowi. Równie z zaciemnianiem się sfery niebieskiej, życie obozowiska zaczęło na zewnątrz zmniejszać swoją intensywność, liczne lampy i latarnie, na zewnątrz, jak we wnętrzach namiotów, zaczęto zapalać, by rozjaśnić życie istotom w bazie Federacji. Wrota, aktywne nadal, świeciły punktowo na obu stronach łuku kwadratowego, światłem nieintensywnego fioletu osadzonego w ciemnej granatowej barwie. Głosy ludzi i amoltarwenów powoli zaczęły zmniejszać swe natężenie dźwiekowe, choć w zasadzie teraz pochodziły z wnętrza płóciennych rusztowań.

Zapadła noc. Tym razem była bezchmurna, gwieździsta. Carnevern wyjrzał z namiotu, przeszedł kilka metrów – spojrzał na gwiazdy – o nieco innym ułożeniu niż te obecne na jego planecie. Inny księżyc widział, inne planety, inne meteory spalające się w atmosferze. W zamyśleniu trwał i wpatrywał się w niebo...

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group