Autor Wiadomość
SzklanyKruk
PostWysłany: Sob 21:41, 01 Mar 2008    Temat postu: Piąty Jeździec - rozdział 1

„Piąty Jeździec”

Rozdział I

Pogodny letni poranek, z licznymi kłębiastymi chmurami na niebie. Chłopiec biegnący po łące w pobliżu jakiegoś lasu, zapewne nieopodal jego domu. Wysoki, ale – wyglądał na bardzo młodego, ledwie dwunastoletniego. Włosy krótkie, o barwie ciemnego blondu, mieniące się wśród słońca. Brązowe oczy, które zapewne niewiele doświadczyły. Na sobie miał letnią koszulkę, normalną, beż żadnych udziwień czy nowoczesnych elementów popkultury. Spodnie koloru khaki.

Ów chłopiec biegł. Postanowił zapewne robić to dla sportu, lub, by zabić nudę. Przemierzał w owy sposób łąkę i okolice lasu przez kilkadziesiąt minut, nie mijając nic poza kolejnymi ścieżkami prowadzącymi z terenu zalesionego do jego rodzinnej miejscowości. Na jego twarzy nie było widać zbytnich emocji. Nie wydarzyło się nic złego, coby teraz go przywiodło tutaj. Ale – nie można było zauważyć radości.

Po kilku chwilach zauważył nagle coś niespotykanego tuż przy lesie. Jak na to, co do tej pory widział w życiu – naprawdę bardzo nietypowego. Schował się za krzakiem, aby nie przysporzyć sobie kłopotów. Po paru sekundach wyjrzał ponownie. Dostrzegł jakieś obozowisko, ot, kilka namiotów, w tym jeden większy w centrum. Na jednym jego końcu spostrzegł coś, co wyglądało, jakby nie było skonstruowane za pomocą ziemskiej ówczesnej technologii. Jakby łuk na planie kwadratu – wysokości kilku metrów, równie szeroki, z nieznanego mu metalu. Stojący na niewysokiej podstawie,a dwa metry koło owej rzeczy – coś na wzór tablicy rozdzielczej, posiadającej tylko parę przycisków, zresztą – nieziemsko wyglądających.

Widział też przebywające tam istoty. Skojarzyly mu się z wojskiem, lecz umundurowanym inaczej, niż współczesne mu nowoczesne armie. Bardziej mu przypominały jakieś oddziały z okresu wojny trzydziestoletniej lub nawet ze wcześniejszejszej epoki, lecz to tylko były pośrednie skojarzenia. Siedząc ukryty z odległości paruset metrów zauważył jedynie, że mieli na sobie długie, fioletowe płaszcze, hełmy czarne oraz broń palną na plecach. Poza ludźmi widział jeszcze dziwniejsze – istoty ni to humanoidy mu znane (wliczając elfy, krasnoludy i niziołki z fikcyjnych światów fantasy), ni to ptaki nieloty z Antarktydy. Tak samo ubrane, jakby były unifikowane w jakimś celu. Ponieważ z daleka więcej nie wypatrzy, postanowił się ostrożnie przybliżyć. Pokonał połowę dystansu. Zdołał się schować za inną przeszkodą terenową. Tym razem przyjrzał się owym istotom. Owe „humanoidy-ptaki” do złudzenia przypominały mu większe gatunku pingwinów – ale te były wielkości powyżej 1,5 m. Zresztą – odnóża miały bardziej humanoidalnie wykształcone – miały pozę ludzką. Oba gatunki – tamtejsi ludzie i „ludziopodobne pingwiny”, jak to określił dwunastolatek, jakby należały do tej samej armii. Rozmawiali ze sobą w jakimś bardzo dziwnym języku, choć wiedza chłopca pozwoliła mu na skojarzenie owego języka z niemieckim i innymi germańskimi. Wydawali się mu zajęci przy budowaniu obozowiska.

Przypatrzył się także flagom w obozowisku. Fioletowe po lewej stronie, pod prawej – żółte – tło, przedzielone na połowy. W środku postura, zapewne pingwina, przedstawiona w przeciwnych kolorach między wymienionymi, wobec tła, na których po połowie została ukazana. W jednej ręce owa postać flagowa trzymała miecz zakrzywiony, a w drugiej – berło. Na dole flagi owa postura jakby stała na wężu, bez konturów obrysowanym, czerwonym.
Chłopięca ciekawość zamiast wycofania się i powiadomienia kogoś spowodowała, że jeszcze bardziej się przybliżył. Udało mu się prawie przybliżyć na odległość kilku metrów, jednakże za swoimi plecami usłyszał:
- Mönöfem, dû verit? - ktoś zapytał się ostrożnie, acz z nutą surowości i obawy.
Młodzieniec nagle odwrócił się. I zanim ów postać chwyciła go, zauważył, że to człowiek, ubrany tak samo, jak inni w obozie. Spostrzegł, że ma na sobie zbroję – jakby schowaną pod flanelowym umundurowaniem, zresztą posiadającym złotej barwy wykończenia przy zapięciach i guzikach, od szyi po sam dół munduru. W momencie, gdy był odprowadzany przez żołnierza, Dostrzegł częśc jego uzbrojenia – w kaburze przy lewym boku miał coś, co wyglądało jak rękojeść siedemnastowiecznego pistoletu. Spostrzegł także miecz przypięty pochwą do pasa, rozpoznał, że jest on jakąś odmianą pałasza, czarny, z nieznanej mu substancji metalicznopodobnej, mieniący się na zielono.

Ów człowiek odprowadzał go przez obóz. Nastolatek czuł na sobie ciekawe, acz trochę nieufne spojrzenia na innych w obozowisku. Przyjrzał się uzbrojeniu – jakby siedemnastowieczna broń palna, tyle że z zamkiem skałkowym, w wersji typowej dla późnego XVIII w. Pałasze, miecze półtoraręczne, krótkie miecze nieco ponad półmetrowe, niekiedy nawet partyzany trzymetrowe i halabardy. Rusznice i krótsze bronie palne skałkowe. Nie widział czegoś, co przypominałoby choćby prowizoryczną zbrojownię – to wszystko było albo w uzbrojeniu istot w obozie, albo ustawione po kilka sztuk w specjalnych jesionowych lawetach na uzbrojenie.

Nie minęło zbyt dużo czasu, aż został wprowadzony do największego namiotu. Tam został usadzony na jakimś krześle – bez widocznej agresji czy złośliwości ze strony żołnierza. Chłopiec zauważył „ludziopodobnego pingwina”, wysokiego na ponad 1,6 m, dość opasłego, jak na istoty pingwinopodobne. Starego zresztą też – przypominające ludzkie włosy, gdzieniegdzie pokryte siwizną, sięgały owej istocie trochę dalej niż za kark. Owa postać w mundurze, lecz na barkach posiadająca inne odznaczenia niż większość w obozie (młodzieniec uznał, że to musi być oficer lub ktoś o jeszcze wyższej randze), odwróciła się do niego. Ciemnymi, ptasimi oczyma, zerknęła na chłopca dość ciekawie, łagodnie ze względu na swoje własne usposobienie, wszak jeszcze nigdy nie widział żadnej rozumnej istoty z Ziemi. Przystawił delikatnie jesionowy stół do siedzącego na krześle chłopca, tak, aby go nie zranić, po czym przystawił swoje krzesło. Zanim ów „pingwin” to zrobił, chłopiec przyjrzał się wnętrzu namiotu. Było ono sporych rozmarów, gdzieś na kilkanaście metrów. W jednym miejscu kawałek był przykryty kotarą flanelową – nic nie było za nią widać. Były liczne półki drewniane, polowe, z księgami, mapami, planami, aktami, dokumentami. Uzbrojenie, takie jak na zewnątrz, też było – zapewne owej istoty, lecz – tylko dwie rusznice. Reszta – pistolet, półtorak, krótki miecz, były przy oficerze.

W końcu, gdy usiadła owa tajemnicza, obca dla chłopięcych oczu postać, rzekła.
- A więc, skąd w ogóle tu się znalazłeś? - w tonie dość łagodnym, acz konkretnym.
- Ja? - odpowiedział chłopiec wystraszony samym przebiegiem wydarzeń. - Ja tylko zauważyłem obóz, dziwny łuk kwadratowy z metalu...
- Wrota? - przerwał oficer w momencie, gdy nastolatek wspomniał o owej dziwnej konstrukcji.
- Nie wiem jak to się nazywa...
Wstał, zastanowiła się przez chwilę owa istota. Ze spokojem rzekła.
- Cóż... zanim sobie tu pogadamy, wszak niepóźno jest jeszcze, to się przedstawię...
Wziął oddech, po czym usiadł ponownie i przedstawił się.
- Jestem Anders Villen Carnevern, generał dywizji z Armii Federacji K'zerskiej. Z rasy amoltarwenów złotobrewych.
Przyjrzał się głowie amoltarwena. Rzeczywiście, miał długie, bujne złote brwi , zdziwił się, że nie zauważył tego wcześniej u generała. Zamierzał przedstawić się sam, lecz Carnevern od razu rzekł:
- Nie musisz się przedstawiać. Wiem, jak się zwiesz.
Po chwli rzekł, jakby coś sobie przypomniał.
- A wracając do rzeczy... - rzekł poważniejszym tonem – Unversten dû icher?
- Yen. - odpowiedział młodzieniec, jakby to robił przynajmniej podświadomie... a nawet jeszcze z mniejszą dozą świadomości.
Skonsternowany odpowiedzią chłopca, ów amoltarwen wstał. Zaskoczony był, iż trafił akurat na dziecię, które ni z pietruszki od razu odpowiada po k'zersku. Wiedział oczywiście, że to nie wypłynęło ze świadomości dwunastolatka...

Do namiotu wszedł jakiś człowiek, oficer. Nieco go zdziwiła obecność chłopca. Rzekł coś po k'zersku do generała. Ów dowódca podszedł do niego. Chłopiec podświadomie zrozumiał nieco z rozmowy...
- Z czym przychodzisz, poruczniku Véliternie? - powiedział amoltarwen.
- Właśnie czas wysłać meldunek do naszego Imperatora o stanie obozowiska i raporcie zdarzeń. Teraz go wysłać, czy. - spojrzał porucznik na chłopca – Poczekać?
- Nie, poczekaj. Jak chcesz, to możesz być na tej rozmowie z dwunastolatkiem. Niewiele się dowiedziałem jeszcze... - odpowiedział generał.
Po czym ów porucznik przystanął przy wejściu do namiotu, pozornie tylko przeglądając papiery, jakie ma. Carnevern usiadł na krześle na przeciwko chłopca. Rzekł badawczo:
- Cóż.... wiem, że zrozumiałeś rozmowę moją z Véliternem. Tak więc – nazywacie ten las Lasem Kabackim, a ty pochodzisz z miejscowości, zwanej u was Józefosławiem, tak?
- Tak, zgadza się... - odpowiedział chłopiec.
- Niezgorsza okolica... - zamyślił się dowódca. Wiem też, że trafiłeś tu przypadkowo. Zaciekawiłeś mnie nieco. Możesz tu ponownie przyjść, jeśli zechcesz. Jednakże – nawet nie uda ci się o nas zdradzić czegoś. Ale nie obawiaj się nas – my nie jesteśmy jak ta hołota poborowa z Wojska Polskiego lub innych armii...
- Jedno mam pytanie, proszę pana.
- Tak? - zapytał odpowiadająco Villen.
- Co to są owe wrota, które pan generał wspomnia? - zapytał się z niemałym zainteresowaniem ów chłopiec.
- Na razie ci nie mogę powiedzieć. Dowiesz się w swoim czasie...
Po czym Carnevern wyprowadził chłopca z namiotu. Cħlopec spieszno pobiegł do swojego domu na obiad, wszak było koło południa... Amoltarwen wrócił do obozu. Porucznik młody, z którym rozmawiał niedawno, rzekł:
- Nie kwestionuję pana poleceń, ale... pan generał wiele nie ryzykuje wypuszczaniem chłopca?
- Nie, nie ryzykuję. Wszak jakby próbował coś powiedzieć o nas – chwilowo spowodowałbym u niego zapomnienie nas.
- Rozumiem. Ale nie sądzę, by tu wrócił...
- Wróci. Mam takie przeczucie – potwierdzone mymi zdolnościami, nie subiektywnym przeczuciem. Chłopak jest wyrażnie zaciekawiony nami, nasze zachowanie nie było na tyle przerażające, a pobiegł – bo bardzo spieszy się na obiad... głodne widać dziecko. - rzekł ze spokojem generał.
- Miałem wrażenie, że... ów dwunastolatek rozumiał naszą rozmowę... - stwierdził Vélitern z lekką nutą konsternacji.
- Tak, rozumiał. Podejrzewam, prawie na pewno słusznie, że ma „znamię k'zerskie”
- Znamię k'zerskie? - Zaciekawiony spojrzał na amoltarwena.
- Zrozumiał moje pytanie oraz naszą rozmowę. Zresztą – zbierz pojedyncze włosy chłopca, które oczywiście w naturalny sposób wypadły z jego głowy. Następnie wyślij je do Instytutu Badań Genetycznych w Pingu, aby sprawdzili, czy przypadkiem nie ma czegoś jeszcze...

Skinął głową na potwierdzenie rozkazu Vélitern, po czym zebrawszy do fiolki kilka włosków za pomocą pęsety, szybko wyszedł w kierunku owych wrót. Carnevern dopisywał jeszcze załączniki do raportu, który miał zaraz wysłać do imperatora. Po jego głowie, doświadczonego amoltarwena z profesji paladyna, chodziły mieszane uczucia, choć wie, że równie dobrze może stać na progu przemian. A to dla niego jest najdziwniejsze...

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group